Poniedziałkowe marzenia o Morzu Śródziemnym :)

Dzisiaj złapała mnie straszna tęsknota za Morzem Śródziemnym. Byłam nad nim trzy razy: w Lloret de Mar w Hiszpanii z moją przyjaciółką Jolą, w Cefalu na Sycylii z moim niedoszłym jeszcze wówczas mężem i w Gouves na Krecie w podróży poślubnej 🙂 W Lloret de Mar pierwszy raz zetknęłam się z ciepłym morzem. Niemniej jednak pogada płatała figle, więc nie mogłam się nacieszyć nim za bardzo. Tam moim celem numer jeden były dyskoteki, z których Lloret słynie najbardziej. Wybawiłam się za wszystkie czasy – to prawda. I z tym miejscem kojarzą mi się granatowe bardzo słodkie winogrona oraz ryż z ośmiornicą i owocami morza, który był do wyboru niemal na każdy posiłek serwowany w hotelowej stołówce.

Chyba najwięcej kulinarnych wspomnień mam z Grecją. Tutaj królowa prawdziwa feta i świeże oliwki. Moim ulubionym posiłkiem na stołówce były podłużne papryki faszerowane serem. Zjadłam tam też ogromne ilości arbuza i melona. W lokalach zawsze zamawiałam sałatkę grecką horiatiki, czyli pomidor, ogórek, cebula, oliwki skropione oliwą i podane z kawałkiem fety. Pyszna była moussaka w Heraklionie i souvlaki w Gouves (kawałki mięsa nadziane na szpikulec i pieczone na ruszcie, najczęściej z papryką). Nie zapomnę miny miejscowego kelnera, gdy w dzień wyjazdu ok. godziny 13.00 zamówiłam sobie porcję souvláki. Musiał spytać czy na pewno o tę potrawę mi chodzi? Hihi – po prostu dla Greków to nieco za ciężkie danie na sam środek dnia…

Zdecydowanie najlepszym posiłkiem jaki zjadłam podczas pobyty w Grecji były grillowane kalmary z sosem cytrynowym – po prostu niebo w gębie. Były miękkie, dobrze doprawione, po prostu pyszne. Tęsknię za nimi cały czas. A zjedliśmy je z mężem na tarasie jednej z restauracji na Santorini – chyba najwspanialszej wyspie na Morzu Śródziemnym, której symbolem są białe domy z niebieskimi okiennicami i kościoły z niebieskimi kopułami.

 

 

Jest to miejsce, w którym zatrzymał się czas… Nic dziwnego, że znajduje się tutaj restauracja należąca do stowarzyszenia Slow Food.

 

 

Z Kretą kojarzy mi się jeszcze miejscowy bardzo mocny bimber rakija i anyżówka oúzo, której smak pozostał mi jeszcze na długo na języku po spróbowaniu. Ta druga wyjątkowo mi nie podpasowała.

Obserwując relacje z tegorocznej podróży Andrzeja i Ireny po Krecie nie mogłam po prostu przestać im zazdrościć. A ugotowali mnóstwo przepysznych specjałów.

Sycylia… piękna plaża z mnóstwem żyjątek wodnych… W przeciwieństwie do Krety, gdzie może cały czas było wzburzone i wiał silny wiatr od morza – tutaj toń wodna była prawie niezmącona i przy brzegu uwijało się mnóstwo stworzeń – kolorowych rybek, krewetek, krabów. Temperatura była już iście afrykańska. O czym przekonaliśmy się dobitnie podczas pobytu na pobliskiej wyspie Vulcano, na której tego dnia było 40 stopni w cieniu. Stamtąd też pamiętam najlepsze danie – penne della Vulcano – penne z bakłażanem, tuńczykiem, oliwkami, kaparami i wpsaniałym sosem pomidorowym!

 

 

Żałuję, że nie zjadłam insalata di mare, czyli owoców morza w lekkiej marynacie z oliwy i cytryny. Cóż – mam nadzieję, że już niedługo znów będę spędzać błogie chwile w basenie morza śródziemnego i wówczas nie omieszkam spróbować sałatki z owocami morza. Z Sycylią kojarzą mi się też wspaniałe wina, słodkie, pyszne! W hotelu Santa Lucia w Cefalu, w którym mieliśmy przyjemność spędzić wakacje posiłki były à la carte serwowane do stołu przez kelnerów. I to bardzo mi odpowiadało – nie było pośpiechu, każde danie, czyli antipasto, primo piatto, secondo piatto i dolce były podawane oddzielnie. Można było nacieszyć się każdym z osobna. Kelnerzy, jak to Włosi, pełni temperamentu zawsze wtrącili kilka słów i uśmiechali się od ucha do ucha.

Miasteczko Cefalu było przepiękne! Zjadłam tam najpyszniejsze w życiu lody!

 

 

Zachwyciła mnie też Taormina – kurort leżący u stóp Etny z rzymskim amfiteatrem i cudownymi widokami na zatokę.

 

 

No to się rozmarzyłam… teraz chciałabym polecieć na Sardynię lub Majorkę. Może za rok plany uda się zrealizować 🙂

 

 

Fasolkowy weekend ;)

Wczoraj byłam na Targowisku Dolna-Ceglana w Łodzi i zrobiłam zapasy owocowo-warzywne na cały tydzień 🙂 Chyba będę tam jeździć z mężem co tydzień, bo jest duży wybór świeżych warzywek i niskie ceny. Mój małżonek pewnie nie podzieli mojego entuzjazmu, bo wczoraj musiał dźwigać około 12 kg 😉

Szczególnie dużo kupiłam fasolki szparagowej, bo teraz w szczycie sezonu jest najtańsza i najsmaczniejsza. Dużą jej część zamrożę. A z pozostałą częścią zaszaleję w tygodniu 😛 Na pewno zrobię sałatkę ziemniaczaną z fasolką!

 

 

Dzisiaj moja mopsia porwała z kuchni jedną fasolkę 🙂

 

 

Na początku musiała przyzwyczaić się do nowego smaku.

 

 

Później długi czas ciamkała ją na dywanie. Moja wege-mopsia, hihi.

 

Naleśniki z pomidorami i mozzarellą

Dzisiaj chciałabym zaprezentować Wam kolejne wytrawne naleśniki – bo właśnie takich jestem fanką! Przepis zaczerpnęłam z bloga Majki Kalejdoskop Kulinarny. Składniki niemniej jednak różnią się proporcjami.

 

 

Składniki na 4 naleśniki:

250 l mleka

2 jajka

ok. 3/4 szklanki mąki

szczypta soli

Farsz:

2 pomidory

kulka mozzarelli

suszona bazylia (z uwagi na brak świeżej)

pieprz


Naleśniki smażymy na dużej patelni. Gdy będą już gotowe przygotowujemy farsz. Parzymy pomidory, obieramy ze skórki i kroimy w plasterki. Mozzarellę odsączamy z zalewy i również kroimy w plastry.

 

 

Na połowie naleśnika układamy plasterki pomidora, mozzarelli i posypujemy bazylią i pieprzem. Składamy naleśnika na pół i jeszcze raz na pół. Gdy wszystkie są już “nafaszerowane” podsmażamy je z dwóch stron na patelni. Gotowe!

Dołączam je do akcji Slyvvi:

Naleśnikowa sobota

Mops w Zaliczonej Kuchni :)

W portalu student-gotuje.pl pojawiły się moje kulinarne wspomnienia z czasów studenckich – a dokładniej z wymiany studenckiej w Nijmegen w Holandii w 2006/2007 r. 😉 Jest to początek cyklu Zaliczona Kuchnia, w ramach którego również Wy możecie coś opublikować.

Zapraszam do lektury artykułu, znajdziecie go  TUTAJ.

Ogarnęła mnie nostalgia za tamtymi czasami… Zaczęłam przeglądać zdjęcia… Wspomninać.

Mieszkałam w akademiku 7 km od uczelni 😉 W drewnianym akademiku, ale bardzo komfortowym wbrew pozorom.

 

 

Na uczelnię jeździłam głównie rowerem. Po drodze musiałam przekroczyć rzekę Waal – najszybciej było przejechać mostem kolejowym, gdzie była bardzo szeroka ścieżka dla rowerów.

 

 

Rower towarzyszył mi cały czas – podczas wypraw do szkoły, sklepu, do klubu, nawet na wycieczkach do Goudy i Rotterdamu.

 

 

Rower to dla mnie symbol Holandii, każdy tam jeździ na rowerze, niezależnie od pogody, choć ta jest nieco łaskawsza niż u nas, szczególnie zimą.

Byłam też w skansenie Zaanse Schans, gdzie można zobaczyć prawdziwy holenderski symbol – wiatrak.

 

 

Podpatrzeć, jak robi się słynne holenderskie sery żółte.

 

 

Udałam się nawet do Goudy, aby zakupić oryginalny ser żółty pochodzący z tego uroczego miasteczka.

 

 

A to zdjęcie moich współlokatorek, po zjedzonym przed chwilą przygotowanym przeze mnie obiadku, o którym napisałam w artykule 🙂

 


Kolorowe galaretki

Ostatnio ugotowałam wielki gar rosołu drobiowo-wołowego. Część zużyłam do flaczków, część zamroziłam, ale i tak pozostało mi go bardzo dużo. Wpadłam na pomysł zrobienia galaretek. Zagotowałam rosół jeszcze raz, rozpuściłam  żelatynę i zaczęłam komponować kolorowe galaretki 🙂

 

 

Składniki:

3 l rosołu wołowo-warzywnego

8 łyżeczek żelatyny

mięso drobiowe z rosołu

marchewka z rosołu

pietruszka z rosołu

2 jajka ugotowane na twardo

2 rzodkiewki

pomidor

groszek konserwowy

kukurydza konserwowa


Zrobiłam dwa rodzaje galaretek. Pierwsze były z mięsem drobiowym z rosołu rozdrobnionym w malakserze. Wierzch galaretek wyglądał tak:

 

 

Ułożyłam marchewkę i pietruszkę w formie kwiatków i obsypałam naokoło kukurydzą.

Spód prezentował się jeszcze ładniej. Na samym dnie salaterek ułożyłam po plasterku pomidora. Następnie były warstwy groszku i mięska.

 

 

II typ galaretek zawierał 2 plasterki jajka zamiast mięsa. Na wierzchu również ułożyłam kwiatki z warzyw. Tym razem środki były z kukurydzy!

 

 

Po odwróceniu galaretki kryły w sobie plasterki rzodkiewki, jajka i groszek 🙂 Rzodkiewka jest wspaniałym dodatkiem do takich galaretek – nadaje im ostrości.

 

 

Galaretki spożywamy obowiązkowo pokropione spora ilością soku z cytryny 😉

Jeśli ktoś woli typowe galaretki mięsne zapraszam po przepis TUTAJ.